Kopernikański przewrót w miejskiej polityce społecznej czy ostatni „odlot Wantucha”?

Łukasz Wantuch fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Łukasz Wantuch znów nie daje o sobie zapomnieć. Znany z ekstrawaganckich pomysłów radny i jednocześnie kandydat do rady miasta z ramienia komitetu wyborczego Jacka Majchrowskiego proponuje autorską wersję rządowego programu 500+. Miejska zapomoga ma być lekarstwem na istotne wady rządowego programu.

Zgodnie z założeniami programu, świadczenie miałoby być wypłacane rodzinom na pierwsze dziecko, na które nie przysługuje rządowa zapomoga. Zdaniem Łukasza Wantucha, ze względu na wzrost płac i sztywne kryterium dochodowe w Krakowie z programu korzysta coraz mniej rodzin. Jak wylicza, w 2017 roku z dodatkowych pieniędzy nie mogło skorzystać 52 proc. rodzin, w 2018 roku było ich już 56 proc.

Miękkie kryterium

W projekcie Łukasza Wantucha, podobnie jak w przypadku rządowego, miejskie świadczenia byłyby uzależnione od wysokości dochodów na członka rodziny. Dla rodzin z dzieckiem zdrowym byłaby to kwota 1,6 tys. zł, zaś z dzieckiem z niepełnosprawnościami 2,4 tys. zł. To sumy dwukrotnie wyższe, niż w programie rządowym. Dla porównania, w przypadku rządowego programu sumy te są dwukrotnie niższe.

Wantuch proponuje zniesienie sztywnego, wykluczającego kryterium dochodowego. W przypadku rządowego 500+ przekroczenie progu dochodu o choćby złotówkę, z automatu odcina dopływ do państwowych pieniędzy. Jak stwierdza, generuje to nieprzewidywalne koszty społeczne.

– Ludzie, żeby otrzymać rządowe świadczenie, rezygnują z pracy albo przechodzą do szarej strefy. Od momentu jego wprowadzenia 150 tys. kobiet zrezygnowało z pracy zarobkowej. 500+ demobilizuje ludzi i zamiast ich aktywizować wypycha z rynku pracy – mówi w rozmowie z LoveKraków.pl.

W zamian proponuje opcję „złotówka za złotówkę”. Przekroczenie progu dochodowego o 1 zł, nie powodowałoby utraty świadczenia, a jedynie jego pomniejszenie o identyczną kwotę.

Jedzenie na „kartki” napędza finansowe perpetuum mobile

Radny przekonuje, że miasto nie tylko nie straciłoby na programie, ale jeszcze mogłoby na nim zarobić. Pieniądze z programu byłyby bowiem przelewane na imienną kartę kredytową, z której można by opłacać wyłącznie zakup żywności (bez alkoholu i papierosów) w sklepach mających podpisaną umowę z miastem. Musiałyby one obowiązkowo posiadać kasę fiskalną, terminal płatniczy i co kluczowe dla programu – mieć siedziby zarejestrowane na terenie Krakowa.

Dzięki temu podatek od zakupionych za „miejskie” pieniądze towarów zasilałyby z powrotem miejską kasę. I właśnie tu finansowe perpetuum mobile Łukasza Wantucha się zacina. Duże sieci handlowe nie mają siedzib w Krakowie i nie ma takiej siły, która zachęciłaby je do przenosin. Na popularnych krakowskich placach ułamek procenta stoisk posiada kasę fiskalną, nie mówiąc już o terminalu płatniczym. Pozostają więc sieci o ograniczonym zasięgu i franczyzy. Jednak tu problemem są marże, powodujące kilkunastoprocentowy wzrost cen, także na artykuły żywnościowe pierwszej potrzeby. Jednym słowem krakowianie mieliby problem ze znalezieniem miejsca, w którym po prostu mogliby zrobić zakupy.

To jednak nie odstrasza radnego, który uważa, że nawet gdyby nie udało się znaleźć choćby jednej firmy chcącej podpisać umowę z miastem, program i tak udałoby się sfinansować z podatku dochodowego. – Średni, roczny wpływ z jednego mieszkańca do budżetu miasta to ok. 2,5 tys. zł. Wystarczyłoby 30 tys. nowych podatników na opłacenie programu w pierwszym roku funkcjonowania. Stąd pomysł trzyletniej karencji. Ktoś, kto jest zameldowany w Krakowie krócej niż trzy lata, nie mógłby do programu przystąpić – tłumaczy radny. I dodaje – Ludzie planują założenie rodzin, posiadanie dzieci, więc być może studenci albo młodzi pracujący za wczasu pomyślą sobie o tym, że mając trzyletni okres karencji, warto postarać się o meldunek wcześniej – zapewnia.

Sto na początek

Łukasz Wantuch jest świadomy ogromnych kosztów, jakie miasto musiałoby ponieść w związku z realizacją projektu. Jak wyliczył, wypłata 500 zł uszczuplałaby miejską kasę o 262,5 mln zł, dlatego proponuje, by miasto dochodziło do docelowego pułapu stopniowo, przez pięć lat, licząc od 2019 roku. Na początek byłoby to 100 zł, tym sposobem w pierwszym roku funkcjonowania zapomogi miasto musiałoby wydać na ten cel jedynie 73,5 mln zł.

– Popatrzmy na to, jak urósł budżet miasta w przeciągu ostatnich lat. Teraz dysponujemy niemal sześcioma miliardami, to prawie dwa razy tyle, niż jeszcze dziesięć lat temu. Jestem przekonany, że skoro w przeciągu trzech lat mogliśmy trzykrotnie zwiększyć budżet na zieleń, to równie dobrze jesteśmy w stanie udźwignąć takie obciążenie. Zwłaszcza, że wydatki rosłyby  sukcesywnie – stwierdza.

Gdyby jednak nie udało się przekonać władz miasta i radnych do podjęcia decyzji o uruchomieniu programu, Łukasz Wantuch ma też plan „B”. Jest nim pilotaż. – Gdybyśmy ograniczyli się do jedynie trzech dzielnic, to wydatki skurczyłyby się do 12 milionów. To koszt remontu strzelnicy na Woli Justowskiej – wylicza.

Bez pracy nie ma kołaczy

Program Wantucha ma też zmuszać mieszkańców do aktywności. Krakowianie nie dostaną pieniędzy ot tak do kieszeni. Niepracujący musieliby bowiem odpracować otrzymane od miasta pieniądze, działając np. na cele społeczne. Stawka wynosiłaby 15 zł za godzinę pracy, więc w pierwszym roku należałoby odpracować 80 godzin. Z tego wymogu zwolnieni byliby rodzice dzieci z niepełnosprawnościami bez względu na wiek i wychowujący zdrowe dzieci do 3 lat.

– Dlatego to nie jest kiełbasa wyborcza. Gdyby to była kiełbasa wyborcza, toby tego zapisu nie było. Mamy pomagać, ale też wymagać od ludzi. To zupełnie odmienna filozofia. My też od Ciebie wymagamy. Jeżeli nie masz pracy, to postaraj się ją znaleźć. To element aktywizacji. Żeby pomagać ludziom, a nie ich wyręczać – mówi.

Wantuch rozważa wprowadzenie także dodatkowego kryterium „szczepionkowego”. Pieniądze otrzymywaliby wyłącznie rodzice zaszczepionych dzieci. To pomysł Wantucha, który postulował, by takie samo kryterium wprowadzić w przypadku rządowego programu.

Program Łukasza Wantucha, choć mogący budzić kontrowersje, nie jest nierealistyczny. Dokument jest rzetelnie przygotowany, widać, że radny spędził sporo czasu na zbieraniu danych i żmudnych obliczeniach, dlatego traktowanie go z przymrużeniem oka, jako kolejnego „odlotu Wantucha”, byłoby niesprawiedliwe. Najpoważniejszy minus to potencjalne kłopoty ze znalezieniem sklepów partnerskich chcących przystąpić do współpracy z miastem i pośrednio – finansować nowe obciążenie dla miejskiej kasy. Słuszność ma Łukasz Wantuch, twierdząc, że wprowadzenie comiesięcznych wypłat na dzieci mogłoby być impulsem do meldowania się w Krakowie.

Trudno też nazwać program Łukasza Wantucha populistyczną grą pod „elektorat socjalny” albo pustym rozdawnictwem, głównie przez konieczność odpracowania przez bezrobotnych zapomogi. Plan Wantucha ma ekonomiczne uzasadnienie, wolny jest też od „społecznych” wad rządowego „okrętu flagowego”, nie wypycha bowiem swoich beneficjentów z rynku pracy, utrwalając bierne i roszczeniowe postawy, jest też bardziej elastyczny, dzięki czemu wzrost płacy minimalnej nie spowoduje automatycznie utraty świadczenia.

Dochód gwarantowany czy zasiłki aktywizacyjne, kiedyś uznawane przez ekonomistów i polityków za „odloty Wantucha”, dzisiaj nikogo nie szokują. Eksperymentują z nimi Finlandia czy Włochy, w tym także niektóre samorządy. Pytanie, czy Kraków stać na odwagę, by stał się awangardą zmiany w polityce społecznej.

comments powered by Disqus