Tadeusz Trzmiel. Przez 16 lat był jedną z najważniejszych osób w Krakowie [Wywiad]

Tadeusz Trzmiel fot. Krzysztof Kalinowski / LoveKraków.pl

Przez 16 lat był pierwszym zastępcą prezydenta Krakowa. Po pracy w urzędzie przeszedł do szefowania Krakowskiemu Holdingowi Komunalnemu. Tadeusz Trzmiel w rozmowie z LoveKraków.pl podsumowuje swoją pracę, mówi również o przeszłości, a także kreśli wizję budowy metra w Krakowie.

Ciężko znaleźć informację o Pana studiach. Gdzie Pan się uczył?

Tadeusz Trzmiel, I Zastępca Prezydenta Miasta Krakowa w latach 2002–2018, obecnie prezes Krakowskiego Holdingu Komunalnego: Rozpocząłem studia na wydziale elektroenergetycznym AGH i zakończyłem je na poziomie inżynierskim. Później studiowałem specjalizację pojazdy szynowe na Politechnice Krakowskiej na wydziale mechanicznym i zakończyłem je na stopniu magistra inżyniera.

Gdzie wykonywał Pan swoją pierwszą pracę?

Pracę rozpocząłem w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym, ponieważ mój ojciec przez 50 lat pracował w tym zakładzie. W moim przypadku była to kontynuacja tradycji rodzinnych. Pierwsze stanowisko objąłem w laboratorium elektrycznym, bo byłem absolwentem technikum energetycznego tzw. Akademii Loretańskiej. Później przeszedłem wszelkie szczeble w strukturze, będąc zastępcą dyrektora, jak również dyrektorem naczelnym w latach 1981–1990.

To podczas Pana rządów w MPK Kraków zaczęto budować torowiska w technologii płyty monolitowej. Czy z perspektywy czasu, to było dobre rozwiązanie?

To było we wczesnych latach 80. Byłem wówczas uczestnikiem grupy studialnej organizowanej przez Ministerstwo Gospodarki Komunalnej w Budapeszcie. To w tym mieście po raz pierwszy zastosowano płytę monolitową i stamtąd przywiozłem tę technologię do Krakowa. Ta technologia na ówczesne czasy była bardzo nowoczesna, ponieważ uwzględniano po raz pierwszy poziom hałasu, a płyty były bardziej odporne niż wcześniej. Przez wiele lat przetrwały, nawet do dziś mamy torowiska z płyty monolitowej, choć nieco innej technologii.

W Pana pracy na stanowisku dyrektora naczelnego był przełomowy moment?

Pracowałem w okresie stanu wojennego. Nie były to łatwe czasy, wymagały bezpośredniej współpracy z załogą. Z pracownikami miałem dobre relacje, bo nie zostałem przywieziony w teczce, ale zostałem dyrektorem z wewnętrznego awansu. Kiedy wracałem ze spływu kajakowego z Ludwigshafen, po przeskoczeniu przez Lecha Wałęsę bramy w Stoczni Gdańskiej, niektóre osoby z mojej grupy wysiadły z pociągu na granicy, ale większość wróciła. Natomiast, jak wróciłem, to czekano na mnie, abym wrócił z załogą strajkującą na pętli autobusowej w Czyżynach. Kierowcy i pracownicy zaplecza siedzieli na placu, na oponach i mnie skierowano do nich na rozmowę. Próbowałem z nimi rozmawiać, aby przystąpili ponownie do pracy. Konfrontacja w tych warunkach nie była łatwa.

Nie chodziło wtedy o protest socjalny, ale o kwestie polityczne.

Unieruchomienie komunikacji miejskiej było ważnym argumentem politycznym, bo miasto nie funkcjonowało. Strajk trwał sześć dni i nocy. Wtedy mój dzień pracy wynosił 18–20 godzin.

Udało się załagodzić sytuację?

Po podpisaniu porozumień w Gdańsku oraz Szczecinie załoga powróciła do pracy. W stanie wojennym MPK było zmilitaryzowanym zakładem, a ja byłem szefem, więc nie było łatwo. Z 13 na 14 grudnia wezwano mnie na komendę wojewódzką milicji i zamknięto do godziny drugiej w nocy. O godzinie drugiej w nocy weszło ZOMO na zakład, opanowali przedsiębiorstwo i zmusili załogę do podjęcia pracy. Na drugi dzień miałem rozprawę o czwartej rano przed oddziałem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i potraktowano mnie bardzo poważnie.

Stosowano jakieś represje w stosunku do Pana?

Struktura MPK składała się z 14 zakładów. Jeden z komendantów ZOMO, który dowodził akcji w Czyżynach, zadzwonił do szefa wojewódzkiego oddziału Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, generała Leona Sulimy, że Trzmiel zdezerterował, nie ma go na terenie zakładu, a oni weszli. Byłem wtedy w siedzibie przy ulicy św. Wawrzyńca, jako koordynator działań wszystkich 14 zakładów. Na szczęście miałem „opiekuna politycznego” z WRON-y, który potwierdził, że byłem na stanowisku i miałem kontakt ze wszystkimi zakładami.

W inwentarzu Instytutu Pamięci Narodowej możemy znaleźć informacje, że w 1985 roku miał pan założone akta personalne jako członek ORMO. Współpracował Pan z tą organizacją?

Być może z tytułu zajmowanego stanowiska gdzieś mnie zapisano. Żadnego działania z mojej strony w tej organizacji nie było.

W 1990 roku skończył Pan pracę w MPK. Jak dalej wyglądała Pana kariera?

W 1990 roku założyłem swoją firmą, która zajmowała się produkcją i regeneracją części zamiennych dla tramwajów i autobusów. Właściwie do 1998 roku prowadziłem tę działalność. W 1994 roku w wyborach samorządowych, na wniosek załogi MPK, zostałem zgłoszony jako kandydat do rady miasta z ramienia SLD.

W 1996 roku wojewodą krakowskim został prof. Jacek Majchrowski, zaproponował Panu stanowisko dyrektora departamentu w urzędzie wojewódzkim. Pełnił Pan tę funkcję do końca rządów SLD.

Byłem dyrektorem do końca reformy samorządowej, tzn. utworzenia samorządu województwa. Z funkcji dyrektora przeszedłem do nowo utworzonego urzędu marszałkowskiego i ze względów politycznych nie mogłem być dyrektorem, dlatego zostałem wicedyrektorem. Choć muszę zaznaczyć, że nie byłem członkiem SLD, od 1989 roku jestem bezpartyjny. Uznałem, że nie jestem zainteresowany nominacją polityczną, tylko albo mnie ktoś oceni pod względem merytorycznym, albo będę prowadził działalność gospodarczą. Jak powstał samorząd wojewódzki, to pan Marek Nawara zaproponował mi stanowisko zastępcy dyrektora.

To mogło wydawać się zaskakujące. Pan był kojarzony z lewicą, a otrzymał ofertę od prawicowego zarządu województwa.

Trochę znano mnie w Krakowie z obowiązkowości, samodzielności, umiejętności organizacyjnych, wiedzy z gospodarki komunalnej i wtedy pan Nawara zaproponował mi stanowisko wicedyrektora, bo ze względu na brak powiązań politycznych nie mogłem zostać dyrektorem. I pełniłem tę funkcję do 2002 roku.

W lutym 2002 roku został Pan dyrektorem generalnym urzędu wojewódzkiego. To już była bardziej polityczna nominacja po zmianie rządu na lewicowy?

Nigdy tego tak nie traktowałem. Być może władze polityczne brały to pod uwagę, ale ja byłem bez legitymacji partyjnej.

Kiedy Pan poznał profesora Majchrowskiego? Dopiero w 1996 roku w urzędzie wojewódzkim?

W 1994 roku byłem radnym i wiceprzewodniczącym komisji infrastruktury. W 1996 roku byłem inicjatorem grupy kapitałowej, więc znano mnie z aktywności. Miano świadomość, że pracowałem na stanowisku dyrektora naczelnego MPK przez prawie 10 lat i wtedy w sierpniu 1996 roku pan profesor Majchrowski zaprosił mnie.

Dopiero w pracy się Panowie poznali?

W 1996 roku po raz pierwszy byłem zaproszony do gabinetu wojewody i zaproponował mi stanowisko dyrektora wydziału rozwoju gospodarczego województwa krakowskiego. 28 października 1996 roku otrzymałem pierwszy raz gabinet.

W 2002 roku Jacek Majchrowski wygrał wybory. Czy od razu otrzymał Pan ofertę, aby zostać pierwszym zastępcą prezydenta Krakowa?

Wcześniej nie było żadnych rozmów. Pan prezydent mnie znał od 1996 roku i w listopadzie 2002 roku zaproponował mi stanowisko zastępcy prezydenta ds. infrastruktury. Od 2010 roku miałem już pod sobą nie tylko inwestycje, ale również infrastrukturę i transport.

W pionie miał Pan od tego czasu do 2018 roku połowę miasta.

To chyba było nawet więcej niż połowa działań miasta. Gospodarka komunalna, która funkcjonuje przez 24 godziny, siedem dni w tygodniu, to działalność komunikacji miejskiej, zaopatrzenie w wodę, odbiór ścieków, dostarczenie ciepła, akcje zimowe, sprzątanie miasta itd. Te zadania wymagały pracy nie tylko za biurkiem przez osiem godzin, ale także 24-godzinnej dyspozycyjności. Zawsze byłem szefem akcji zimowej, więc o czwartej rano trzeba było sprawdzać, jak to wyglądało, czy tramwaje i autobusy wyjechały. Te nawyki pracy i zaangażowania nabyłem w harcerstwie, bo jestem od 1957 roku do dziś aktywnym harcerzem.

Podczas pełnienia funkcji zastępcy prezydenta był jakiś moment kryzysowy?

Nie było sytuacji załamania. Ciężkie były akcje zimowe, gdzie musiałem interweniować indywidualnie. Był epizod konfrontacji z panem Tajsterem. Pan dyrektor, jako leśnik, był zwolennikiem utrzymania miasta na biało. Pamiętam, bo zaangażowany w to był ówczesny radny Ireneusz Raś. Pan Raś przyszedł do prezydenta, po zakończonej komisji, i twierdził, że miasto jest zasypane i sparaliżowane. Prezydent wezwał mnie i Jana Tajstera. Wtedy Jan Tajster zapewnił, że utrzyma drogi na biało. O 22 mieliśmy konfrontacje oko w oko. Było nerwowo.

Współpraca z Janem Tajsterem chyba nie należała do najłatwiejszych?

Pan Tajster zastrzegał sobie u prezydenta Majchrowskiego, że on jest wyłącznie podległy jemu i będzie realizował tylko polecenia prezydenta. Pan prezydent jednoznacznie rozdzielił, że wszystkie działania, które wymagają oceny merytorycznej, ma uzgadniać ze mną. A także te działania, które są związane z funkcjonowaniem miasta. Stąd moje zaangażowanie w noc zimową.

Później, kiedy w 2015 roku było wiadomo, że Jan Tajster wystartuje w konkursie na stanowisko dyrektora ZIKiT, pan wycofał się z zasiadania w komisji. Dlaczego?

Mam od 2011 roku sprawę karną z oskarżenia o rzekome antydatowanie aneksów do umowy, co jest nieprawdą. Sąd pierwszej instancji uniewinnił mnie i pozostałą grupę osób. Jest cały szereg dowodów, że nie było zwłoki, tylko opóźnienie w realizacji tego zadania i kara była niezależna i źle obliczona. Wtedy uznałem, wspólnie z adwokatem, że nie powinien uczestniczyć w pracach komisji, bo mogłem być posądzony o stronniczość.

Jakie miał Pan największe wyzwanie w swojej pracy zawodowej?

W pierwszej kolejności najtrudniejszym zadaniem było dokończenie budowy tunelu tramwajowego pod dworcem głównym. Realizowałem całe krakowskie centrum komunikacyjne, od ronda Grzegórzeckiego, poprzez rondo Mogilskie, pierwszy w Polsce tunel tramwajowy. To nie było łatwe zadanie, bo zeszła nam z budowy turecka firma. Budowa Tauron Areny Kraków też była dużym wyzwaniem. Zanim to przejąłem, to prowadził to wydział rozwoju. Pierwsza praca, która wygrała przetarg, była określana przez prezydenta Majchrowskiego jako „hala targowa”, bo mało estetycznie to wyglądało. Nie było postępu robót i rozwiązaliśmy z nimi umowę, i naliczyliśmy karę. Później ogłoszono drugi przetarg. Okazało się, że warunki gruntowe były mało sprzyjające, następnie mieliśmy problem z wykonawcami, którzy nie do końca wywiązywali się ze swoich zadań. Nie była to łatwa inwestycja, ale udało się ją zrealizować w terminie prawie przewidywanym.

Nie żal Panu po 16 latach odchodzić z urzędu?

Jakieś refleksje są i żal też. Osiągnąłem pewien wiek. 16 lat pracy na stanowisku zastępcy prezydenta, w takim zakresie jaki ja prowadziłem, to też wymagało dużego zaangażowania i musiałem ciągle naprawiać zdrowie, bo stres i presja była ogromna. To odpowiedni czas, aby odejść z urzędu. Uznałem, że lepiej będzie na pewnym etapie, gdzie osiągnąłem pewne efekty, odejść, niż gdyby prezydent miał mnie odwoływać. Stworzyła się okazja, że w Krakowskim Holdingu Komunalnym zwolniło się miejsce prezesa, więc złożyłem swoją aplikację. Miałem dużą motywację, bo byłem jednym z inicjatorów podatkowej grupy kapitałowej w 1996 roku. W tym zespole z profesorem Kutą i Bogusławem Kośmiderem doprowadziliśmy do powołania grupy kapitałowej i powstania KHK. Od 2010 roku, jak miałem już wszystkie spółki i inwestycje pod sobą, to każdorazowo wypełniałem funkcję walnego zgromadzenia spółek miejskich, więc miałem okresową ocenę działania spółek.

Był Pan bardzo wymagającym szefem względem prezesów spółek? Niektórzy mówili mi, że potrafił Pan pytać o najdrobniejsze szczegóły i zaskakiwać znajomością faktów i danych.

Poważnie podchodziłem do tej sprawy. Każdorazowo byłem przygotowany do posiedzeń, analizowałem wszelkie materiały, które dostawałem i pytałem o szczegóły. Czasami tak było, że wiedziałem więcej niż prezesi spółek.

Co Pan chce robić jako prezes Krakowskiego Holdingu Komunalnego? Podczas konferencji prasowej padło zapewnienie, że zajmie się Pan budową bezkolizyjnego transportu szynowego.

Jestem przekonany, że to projekt, który w sposób znaczący będzie konkurencyjny dla samochodów i odciąży miasto. Jeśli chodzi o metro, to kiedyś byłem sceptyczny.

Był Pan bardzo sceptycznie nastawiony do budowy metra.

Nie bardzo sceptyczny, ale byłem. Miałem takie otoczenie. Poza tym pan prezydent Majchrowski jest sceptykiem do dziś. Natomiast byłem zwolennikiem tramwaju w tunelu, premetra. Rzeczywiście przy założeniach z 2003 roku w studium zagospodarowania przestrzennego, że liczba mieszkańców zmaleje i prognozach GUS, nie uzasadniało to budowy takiego systemu, bo nie było takich potoków pasażerskich. Po 2010 roku, kiedy następował dynamiczny rozwój miasta, węzły tramwajowe nie przepuszczą większej liczby składów, to konieczny jest nowy system transportowy. W 2014 roku pan prezydent Majchrowski powołał po referendum zespół zadaniowy. Przewodniczyłem temu, natomiast pracowali w tym gremium przedstawiciele AGH z panem profesorem Tajdusiem oraz „młode wilki” z Politechniki Krakowskiej, jak profesor Szarata czy dr Bauer. Niestety tam doszło do spięcia, bo profesor Tajduś był zwolennikiem budowy metra, natomiast panowie z politechniki oprotestowywali to. Pan profesor Tajduś się obraził i wyszedł z zespołu. Myśmy kontynuowali to, ale uznałem, że muszę mieć twarde, aktualne dane i analizy, stąd zamówienie na opracowanie rozwoju systemu transportu dla Krakowa, z którego wyszło, że należy budować pierwszą linię lekkiego metra oraz metro-bus.

Później miało być studium wykonalności dla metra, ale poprzedni rząd nie przyznał na to dofinansowania.

Z tym jest historia polityczna. Pani minister Jadwiga Emilewicz powiedziała kiedyś, że Kraków musi mieć metro, że ono stworzy warunki itd. Ja to zdanie wykorzystywałem później medialnie wiele razy i pani minister Emilewicz pomogła nam w aplikowaniu o środki z europejskiego programu „Łącząc Europę”. Kraków jako jedyny samorząd w Polsce, otrzymał pozytywną decyzję w sprawie dofinansowania z Komisji Europejskiej.

Niedawno doszło do likwidacji ZIKiT-u oraz przyjęcia rezygnacji Andrzeja Mikołajewskiego z funkcji dyrektora tej jednostki. O zmianach dowiedział się Pan chyba na urlopie. Rzeczywiście tak było?

Tak było. Bez komentarza.

Nie nosił się Pan wtedy z zamiarem odejścia z urzędu?

Nie chciałem zostawić rzeczy w trakcie realizacji. Toczyłem wtedy bój o trzecią obwodnicę, m.in. przystosowanie spółki, aby mogła przygotowywać budowę Trasy Pychowickiej i Zwierzynieckiej. Mieliśmy rozpoczętą przebudowę ulicy Igołomskiej, współpracowaliśmy bardzo dobrze z GDDKiA, współpraca z urzędem marszałkowskim też odbywała się na zadawalającym poziomie, prowadziliśmy projekty finansowane ze środków europejskich, mocno angażowałem się w Stowarzyszenie Metropolia Krakowska. Nie mógł pojedynczy przypadek mieć wpływ na to, że zrezygnuję. Nie chciałem niczego manifestować. Miałem świadomość, że będę kończył na tej kadencji i chciałem doprowadzić do końca wszystkie rzeczy i wydaje mi się, że się udało.

News will be here